Laphroaig 10YO

 - miniatura

Islay to miejsce narodzin chyba najbardziej bezkompromisowych whisky w Szkocji. Wszystko za sprawą techniki suszenia słodu jęczmiennego dymem palonego torfu. Faktem jest, że takiej metody używa się nie tylko na Islay, ale tylko tam efekt tego zabiegu jest tak niesamowity. Whisky pachną wodorostami, jodyną, dymem z ogniska lub smołą.
Jedną z działających na wyspie destylarni jest Laphroaig (wym. la'froig). W jej murach powstaje 10 letni destylat, który miałem okazję pić. Przyznać muszę, że była to czysta przyjemność. Była to też pierwsza whisky, która mnie tak zaskoczyła zapachem i smakiem.
Gdy otworzyłem butelkę uniósł się zapach... apteczki, plastrów i - co wtedy zdziwiło mnie najbardziej - jodyny. Magia zaczęła się dziać, kiedy ów "eliksir" wlałem do kieliszka. Złoty płyn, rozlewając się po szklanych ściankach kieliszka, spłatał zmysłom kolejnego figla. Nos uderzyła woń drewna, olejków drzewnych, po czym zmieniła się w morską wodę i wyrzucone na brzeg wodorosty. Nieśmiały okazał się dym, który podobnie jak orzechy był tylko tłem, muskając zaledwie mój nos. Ta złożoność dała o sobie znać, kiedy w końcu zatopiłem kubki smakowe Laphroaig'iem. Początek był subtelny i delikatny. Przywitała mnie waniliowa słodycz, po czym pojawił się w końcu ośmielony dym zbalansowany dębiną. Finisz okazał się odrobinę pikantny. W ustach pozostało nieco smolistego posmaku ze szczyptą soli.
Jeżeli nie lubicie nudy i banału - Laphroaig będzie idealnym wyborem.